Przez co Sabała omijał jarmark w Kieźmarku


    Więc jednego razu wyjechał Sabała na tamtą stronę (1) na kozy. Ustrzelił capa i - zaledwie zdążył flintę dla bezpieczności śrutem nabić - widzi: chmura Luptaków (2), którzy tu się widać zasadzili, doń pędzi.
    Nie było się ni chwili ważyć. Ostawił cepa - i w uciekaca. Sadził jak jeleń, gdy kupa ogarów tuż-tuż ma go dopędzić. Przypadł nad osypisko - i w momencie, gdy miał chybnąć w przepaść, odwrócił się i - wygarnął z flinty do tej kupy. Poczem zjechał po piargu kilkadziesiąt metrów - i już wdziera się w górę po przeciwległym zboczu.
    Obziera się i widzi: kupa Luptaków stoi na urwiskiem, widać wstrzymała ich flinta, a jeden z nich, znajomy mu dobrze, jedną ręką zasłania se wypuknięte oko, a drugą grozi Sabale.
    - Pocekajze se, Jasiu - woła - bo ja cię dońdę!
Sabała dobrze wiedział, co ta zapowiedź znaczy. Już się też i nie obejrzał więcej. Darł co sił ku przełęczy, szczęśliwie dostał się na polską stronę, nareszcie i na Krzeptówki, do domu.
    Nikomu nic o tej przygodzie nie rzekł; toteż cudno nieraz onym było, którzy znali jego "naturę myśliwską", że Sabała przestał wylatywać na "tamtą stronę".
    Polować, bo polował, niejedną jeszcze kozę, ba, niejednego niedźwiedzia (jak się zdarzyło) ustrzelił, ale jeno tu, po stronie naskiej, a luptowską statecznie omijał.
    No i minęło tak roków coś dwadzieścia. Aż ci jednego razu "ich wielkomozność", pan Chałubiński, powiada:
    - Zbierzcie się wartko, Sabało, mam interes, pojedziemy do Kieźmarku na jarmak.
    Kieźmark w Luptowie, wiecie, jak nasz Nowy Targ na Podhalu: oko istne, stolica.
    Nie bardzo się to Sabale zwidziało, ale "coz się bees ich Miełości panu Chałubińskiemu prociwił".
Zaprzągł Sabała konia, pan Chałubińśki siadł, sam Sabała furmanił - pojechali. W Kieźmarku, jako w mieście zwyczajnie czasu jarmarku: harmideru, krzyku, wozów, ludzi pełno, naród z okolic dalekich ściągnięty, a sami prawie Luptacy.
    Pan Chałubiński poszedł za interesem swoim po jarmarku, Sabała został przy wozie. Oduzdał konia, dał mu obroku i coś koło wozu dudrze, aż widzi: jakiś Luptak o jednym oku zachodzi z tej, to z tamtej strony i tym okiem mu się przypatruje.
    Jużcić Sabała od razu go poznał. Dusza mu w pięty uciekła. Ba, możecie wiedzieć: jest na jarmarku, w Luptowie...
    - Toś to ty, Jasiu? - rzecze w uśmiechem ów Luptak. Sabała już śmierzć swoją widzi w tym uśmiechu. Ale nie daje nic poznać po sobie, jeno najobojętniej powiada:
    - E, o kogoz to się pytacie?
Stropiło to trochę jednookiego Luptaka.
    - Eś to pono Sabała? - rzece już niepewniej.
    - Ho! - uniósł Sabała kapelusza. - Sabała!... Niech mu ta Bóg grzychy odpuści... Dawno pomarł. Już kielka roków usło, jak pod trawnickiem lezy.
I widząc, że Luptak trop zmylony chwycił, jął się dalej rozwodzić:
    - Dy ta gwarzą, że ja niby do nieboscyka Sabały mam być zwoistnie podobny, boch ta krześniak jego i tak tyz samo jako on z Krzeptowskich... Ale ka mi ta d Sabały?... Co ta z nim kogo równać! Beł to cłek, beł...
I zaczyna się Sabała (tj. siebie - nieboszczyka) chwalić, jak jeno najlepiej umie.
Zmyliło to już do reszty Luptaka.
    - Hm - począł dumać - niby on i niby nie. Dwadzieścia roków minęło... Nic nie wiedział, co sądzić. Przeszedł po jarmarku, zwołał znajomków Luptaków, co Sabałę Jasia znali: moż kto trafi...
    Obstąpili Sabałę kołem, każdy się mu pilno przypatruje - a Sabała kapelusza poprawia, wóz smaruje: świat mu niby poza wozem całkiem obojętny. Nikto nie wie, co pewnie powiedzieć. Dwadzieścia lat...
    Na to nadchodzi sam pan Chałubiński. Co miał w jarmarku, posprawiał. Zerknął ku nadchodzącemu już z dala Sabała, nieznacznie dał mu znać okiem.
    - Ho! Ich Wielgomozności nie trza było wiela, jako to insemu łopatą! Zaraz zmiarkował, że cosi się święci...
Nim się do wozu zbliżył. Luptacy ku niemu.
    - Cy to Sabała? - pytają wskazując na furmana.
Pan Chałubińśki już zrozumiał, o co tu rzecz; odkręcił głową, że nie. Podszedł do fury (już była gotowa), skoczył na siedziska, Sabała przed nim, ujął lejce, Luptacy z wolna się rozstąpili...
    - He! - powiedział potem sam Sabała. - Jak my się z tego piekła wydobyli, jakech zaciął konia, to wóz jakby skrzideł dostał. Ino się drzewa migały. Juzech odtąd na jarmark do Kieźmarku nie jeździł!

(1) - na węgierską stronę
(2) - Luptacy - Liptacy, mieszkańcy Liptova, krainy położonej na południowym Podtatrzu, nad rzeką Wag. Stolicą Luptova był Liptowski Mikulasz. W czasach Sabały obszar ten należał do północnych (tzw. Górnych) Węgier.

Więcej opowiadań w zbiorze Sabałowe bajania

Z powrotem do strony o gwarze góralskiej